Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lucyi — coście się to zadarli? hę? ale deputata persona inviolabilis.
— Dałbyś pokój domysłom! idę z supliką — rzekł pierwszy — a że mam przyjaciół, którzy mi wszędzie towarzyszyć zwykli, więc ci zemną idą suplikować.
Uśmiechnął się ironicznie.
Ów Lucyi zdawał się nie mieć czasu, ruszył ramionami i daléj iść myślał, otoczono go i zatrzymano. Z niechęcią więc i jakby dla pozbycia się natrętów wskazał uliczkę w lewo i w niéj trzeci dworek za balasami.
— Ale, słuchaj Wierzejko — rzekł żywo — awantury nie rób, boć już dosyć nabroił, a choć kto i wojewodzinie służy, gdy go do trybunału jako gwałciciela spokoju pociągną, łeb nie pewny.
Wierzejko słysząc to po czole się uderzył.
— O mój łeb bądź spokojny — rzekł — twardy bestya jest... i nie łatwo po niego sięgnąć.
To mówiąc zwrócił się we wskazaną uliczkę, ciągnąc kompanię za sobą. Szedł jednak zadumany poglądając na swoich, jakby mu oni ciężarem byli.
— Mości Łukszta — odwrócił się do najroślejszego, który szedł przodem. — Wiesz asindziéj co? zajdź z ichmościami na piwo do Chaima i tam na mnie czekajcie, pójdę sam.
— Od piwa nie jestem — rzekł schrypłym i zmęczonym głosem Łukszta — gardła pozasychały, ale żeby mostowniczyć znowu sam jeden... nie