Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

teraz zaglądała po wszystkich kątach swojego gospodarstwa, wydawała rozkazy ekonomowi i listami nienstannemi budziła z uśpienia wielce opieszałego p. Susła.
O nowych jakichś amorach nie myślała wcale, choć piękność jéj, mimo cierpień, mimo lat ubiegłych, zawsze jeszcze ściągała oczy i zachwycała.
Pierwsze kwiecie młodości już było przeszło dla niéj, lecz nie naruszyło tych rysów, któremi ją natura obdarzyła. Piękną była zawsze.
Starzenie się ludzi, podlega zaprawdę prawom dziwnym. To co w twarzy stanowiło jéj piętno charakterystyczne, jéj właściwość — z wiekiem nie ginie ale się uwydatnia. Tam gdzie piękność stanowiła główny przymiot niewiasty, wyrażała jéj charakter, wiek niemoże pożyć zupełnie wdzięku; wypala się co było lotnem, zostaje co służyło za podstawę fizyognomii. Tak samo inne oblicza z wiekiem stają się maskami wyrazistemi zdradzającemi namiętności, które im panowały.
Twarz panny Tekli nabrała teraz wyrazu powagi, surowości, zadumy, ale rysy owe przepiękne pozostały niepożyte, nietknięte. Uleciało z nich wesele, uśmiechy, nadzieja, marzenia — majestat zachował się cały.
Dawniéj miała w sobie coś zalotnego i wabnego teraz znikło to, bo ani się zalecać, ani wabić, ni przypodobać nikomu nie myślała. Piękna była ale wzbudzała raczéj obawę niż sympatyą. Brwi jéj marszczyły się często, czoło fałdowało, usta