Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyodziany, miał jednak Filipowicz coś w sobie co i politowanie i obawę o niego obudzało. Piękna twarzyczka była blada, oczy czarne nieco zapadłe i jakby obwódką brunatną oprowadzone do koła, na policzkach jak wypalone nosił dwa ceglastéj barwy rumieńce...
Ręce, które na stole trzymał, białe były, sinemi żyły opasane i chude. Często bardzo to wodę, to wino popijał, bo coraz to mu kaszel dokuczał. Wszyscy oddawna widzieli, że zdrów nie był, i matka, gdy jeszcze żyła przed rokiem, gwałtem go zawiozła do sławnego doktora Orłowskiego w Wilnie. Ten różne mu leki przepisywał, których Filipowicz wcale brać nie myślał, ani doktora słuchać. Gniewał się i wybuchał gdy mu kto dał do zrozumienia że był chory, albo go zapytał o zdrowie.
Dla dowiedzenia wszystkim iż się czuł zdrowym i silnym, pił, jadł, dokazywał, a coraz téż straszniéj kaszlał i — choć się z tem krył, mówiono że krwią pluł... On sam na polską chorobę to składał.
Wiadomo było powszechnie, iż Filipowicz do szaleństwa był zakochany w pułkownikównie i dla niéj życie był dać gotów. Oka téż nie spuszczał z panny Tekli, a Sapiehą się dławił, i coraz to mu ognie występowały na twarz, na czoło, poczem bladł jak trup, zdało się, że, ot, ot — zemdleje...
Ile razy mu krew do głowy buchnęła, wnet ka-