Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki Leńkiewicz, téż w sile wieku, zdrów, ale niepozorny i brzydki...
Z nich wszystkich najgorzéj wyglądał ostatni.
Pominąwszy to, że na dzień tak uroczysty, gdy każdy występował od wielkiego dzwona, ów, mimo widocznego wysiłku w stroju, nie miał się w co ubrać i ubogo się prezentował; był trochę kosooki i dosyć ospowaty. Twarz miał niezbyt szpetną może, ale nasępioną i pstrą od blizn ospowych. Nie chcąc się wydawać z tém, że wzrok był skoszony, oczu prawie nie podnosił i spoglądał z podełba.
Nieprzyjemne robił wrażenie, ze swemi usty zaciętemi, czołem pofałdowanem, powiekami przymrużonemi, wąsem chudym, włosem jakiejś niepewnéj barwy i ruchami gburowatemi. Ubranie téż go nieupiększało. Miał na sobie granatowy kontusz czysty, ale jakby zleżały, żupan barszczowego koloru, i pasik widocznie na duszce, na pół rozcięty.
Wszystka młodzież z pińczuka, czy téż mozyrzaka, podżartowywała sobie, a on się jéj odcinał ostro.
Filipowicz, kawaler bardzo majętny, pan swéj woli przy tamtym wyglądał na paniątko. Chłopiec był śliczny, osobliwych rysów twarzy, jak na mężczyznę aż nadto może regularnych. Panny mawiały śmiejąc się, że lice jego przystałoby lepiéj kobiecie.
Wychuchany, delikatny, z wielkim smakiem