Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powiadano, jakoby dla jednéj żydóweczki Chany ze Słucka, która mu w oko wpadła, kilka tysięcy czerwonych złotych uronił i mało życia nie postradał. A Chanę tę mu jeszcze w dodatku kto inny wyrwał.
W towarzystwie człowiek był najprzyjemniejszy, bo, co wówczas niezmiernie ceniono, dykteryjek, facecyj, piosnek, ucinków zapas miał niesłychany i tak je opowiadać umiał, że choć się czasem powtarzał, słuchali go wszyscy zachwyceni...
Na tego tedy Osmólskiego zdała i dziś pułkownikowa podczaszostwo...
Gości się zjechało huk, z których główniejszych zaraz poznamy. Lecz, dodać tu należy — iż właśnie w tym roku zaszła pewna niemiła i niespodziewana zmiana w licznym gronie wielbicieli panny Tekli. Nie zbywało jéj na adoratorach, lecz owi panicze, którzy dawniej gwardyę stanowili, głowy tracili i do ołtarza byli gotowi, przerzedzili się. Nie stało jednego Sapiehy, który najzapalczywszym był i na którego rachowano, znikł jeden Massalski, ubogi wprawdzie ale koligat, zemknął Pociej co téż gorzał jak jasna świeca.
Wprawdzie było ich jeszcze czem zastąpić, lecz te dezercye uczyniły i na pannie Tekli i na matce wrażenie rozczarowujące.
W miejsce tych magnatów i dzieci magnackich, przybyło bardzo zamożnéj szlachty niemało...
Gdy przy dźwięku kapelli sprowadzonéj umyśl-