Niedoczekał się pułkownik jednak innéj pociechy z córki, krom téj, że ją umierając widział tak anielsko piękną, jak dzieckiem być obiecywała. Matka z nią pozostała jedna — bo opiekuna pana Szczyta, dalekiego krewnego, którego pułkownik naznaczył w pomoc wdowie, liczyć nie było można. Człowiek zacny, extra spokojny, rozumny, cichy, pobożny, do interesów i gospodarstwa był jedynym, ale do świata go Bóg nie stworzył. Sam majętny, bene natus, bo to téż ród tych Szczytów nie mały, nie rwał się do niczego, ambicyi nie miał, kąt lubił i, choć pański majątek Bóg mu dał, skromny był a pokory zbytniéj. Ludzi téż mało znał i poradzić jak z niemi postępować należało — nie umiał.
Po śmierci męża, troskliwa matka zafrasowała się nie tyle o siebie co o córkę. Jużcić takiego skarbu pod koszem trzymać nie było podobna. Domu téż zamknąć po śmierci pułkownika nie można było. Jeszcze się żałoba nie skończyła, gdy zwabiani famą owéj nadzwyczajnéj piękności panowie, panicze, szlachta zbiegać się zaczęli. Roiło się w Pacewiczach tak, że się tam prawie drzwi nie zamykały.
Szlachcie się dziwować nie było co, lecz młodzież nawet książęcych rodów, najdostojniejsza cisnęła się tu.
Nie było dziwu, bo panna mogła aspirować do najpierwszych partyi na Litwie i w Koronie. Po-
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/16
Wygląd
Ta strona została skorygowana.