Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nad niewiastę złą gorszéj rzeczy niema. Nie darmo pismo święte opowiada, że pierwszy grzech z niéj poszedł.
Marcin spojrzał nań ostro.
— O kim że mówisz? hę? któż ta zła niewiasta? spodziewam się, że nie księżna?
Ksiądz się zmięszał. Co miał na myśli niewiadomo, ręce począł trzéć i palce łamać — i wyjąknął.
Generaliter się mówi.
Pan Jan odbywszy pierwszą z bratem rozprawę, położył się znowu na sofie, i oczy w sufit wlepił. Marcin widząc go chmurnym, począł żarty stroić.
— No, kochany Janie... kiedy ci pułkownikówna szczęściem już serce opróżniła... cóż myślisz? Wiem, że próżnować nie lubisz — co na placu? hę? polowanie czy konie?
— Daj mi pokój, ani jedno ni drugie. Jeszczem nie wydychał tego co mi ciążyło.
Na tę rozmowę, jakby proszony, bardzo w porę, nadjechał wiecznie się włóczący Osmólski, który wszystkie plotki zwykł był po powiecie rozwozić.
Gospodarz go powitał ochotnie. Kazano podać przekąskę i śniadanie, bo za saskich czasów jadło i napoje ze stołu prawie nigdy nie schodziły, a zwłaszcza przy gościach, jadano po całych dniach i komin kuchenny kurzył wiecznie.
— Co słychać? — spytał Marcin.