Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Najważniejsza wiadomość — począł Osmólski, zajadając wędlinę z wilczym apetytem, że oto wojewodzica Sapiehy nam nie stało. Panna może żałobę włoży, ale drudzy się ucieszą pewnie.
— Cóż się z nim stało! — spytał Jan — słuchając z uwagą.
— Matka przestraszona tém, że się bałamuci, przysłała po niego starego Korsaka, który panicza wraz z Montresorem wziąwszy, pod szubpasem powiózł do Kodnia.
— Ho! ho! parę tygodni może będzie spokojnie — rzekł Marcin — potém się panicz wyłże, wykręci i powróci. Nie pierwszyć to raz go ztąd biorą.
— Księżna Barbara — dodał Osmólski — choć directe tam stosunków nie ma, stołka mu przystawiła. Nie kto inny... Teraz kolej na Ogińskiego.
Iwanowski Jan uszy nastawił, serce mu uderzyło, oczy pojaśniały, Marcin się zasępił.
— Tego, to ja acaństwu powiadam — ozwał się, nie tak łatwo będzie przegnać. Zakochany po uszy i pono o wykradzeniu a ślubie mówi. Ale po co tu kraść? W biały dzień mu ją matka da, byle jaka taka stuła ręce związała. A znowu o stułę, gdy ją jest czem pozłocić, kłopotu u nas nigdy nie ma.
Ksiądz Klet, który się uważał za duchownego i obowiązanego stawać w obronie sukni, rzucił się gwałtownie.