Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bie. Wyrzekłeś się jéj, słyszę, masz rozum. Jam ci tego przyjechał powinszować, byleś wytrwał.
Jan nie odzywał się. Marcin jakby nie rozumiał, że to go drażni, prawił daléj.
— Panicze się będą z nią zabawiali, póki liczko kwitnie, a potém... ekonomczuka jakiego wziąć będzie musiała, bo jéj nikt brać nie zechce.
Ksiądz Klet pod piecem aż syknął i nogami zaczął szorować i szastać.
— Nie trzeba ryb łowić przed niewodem — odezwał się Jan — kto to wie? Powiadają, że się Ogiński żenić myśli.
Marcin głośno śmiać się zaczął.
— I ty w to wierzysz! — rzekł. — A od czegoż księżna. Niewiesz chyba, że tam nie ma dnia w Nowogródku żeby na stole Borkowskie nie były. Radziwiłłowa niedopuści nie tylko ożenienia świetniejszego, ale im spokoju nie da, dopóki nie zgubi. Trudno tam zrozumiéć i dobadać się co między babami zaszło i za co ta zemsta sroga — lecz gdy kobieta na kieł weźmie, a jeszcze taka jak Zawiszanka, pewnym być można, że nie uspokoi się, póki nieprzyjaciółki nie zgubi...
Paniczów, zobaczysz, wkrótce tam zabraknie, proces z Żywultem przegrają, a co daléj, o tém tylko wie jeden Bóg i księżna Wojewodzina... bo na tém nie koniec.
Ksiądz Klet z pod pieca uznał się obowiązanym wmieszać do rozmowy.
— O! już to święta prawda — rzekł gorąco — że