Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pana nic nie wiąże — przerwała biorąc stronę pułkownikównéj Agatka — wolna wola...
— Juści, juści, serce tylko wiązało — westchnął chory — i boli... boli. Szkoda pięknéj panny dla takich wisusów.
— Panie Maryanie.
Filipowicz zamilkł.
Kilka razy zabawiając gości, panna Tekla litościwie nań rzuciła okiem, i chory drgnął.
— Pani niewie — zapytał po milczeniu z cicha, kogo pułkownikówna kocha? Hę! ja sobie to pytanie zadaję, zadaję i tego gordyjskiego węzła rozciąć nie mogę. Czasem mi się zdawało, że trochę serca miała dla mnie... ale to pono była litość tylko... Ot w téj chwili przysiądz by można, że Sapiehę miłuje... widzi pani jakie do niego robi oczy... Ale ot, przystąpił Ogiński... i o tamtym zapomniała, patrz pani jak on ją za rękę ściska, a ona mu jéj nie wyrywa. Przysiągłbym, że mu ją nawet także ścisnęła... Szczęśliwy!... Cóż kiedy téj szczęśliwości nie długie trwanie. Pamiętam, że tak samo jak mnie przymilała się do Iwanowskiego... ba i do wielu innych... do wielu innych... Uśmiechnął się.
— Niegodziwy pan jesteś, niewdzięczny — przerwała mu Agatka — żeby pan wiedział jak się ona o jego zdrowie troskliwie dowiadywała...
— Hm — zrekł Filipowicz — bała się żebym nie umarł. To tak jak w poczcie sowitym kto ma człeka, choć niewiele wart, gdy mu ubędzie o in-