Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nego się starać potrzeba. Jam ci téż jéj pachołek. Jak pani myśli — wtrącił nagle — poszłaby ona za mnie?
Pisarzówna, dziwnym głosem i tonem i wyrażeniami Filipowicza zmięszana, niewiedziała co odpowiedziéć.
— A panu jak się zdaje? — odrzuciła z uśmiechem.
Filipowicz się zamyślił.
— Wie pani co ja myślę? Jakby innych nie stało, kto to wie? I — dodał — byłby na to sposób, stanąć nadedrogą do Pacewicz z rusznicą dobrze loftkami, jak na grube zwierze nabitą, co który pretendent się pokaże — na cel — paf! Leży... Jakby tych szczygłów wytłukło się...
— Pan dziś jesteś w dziwnym humorze, z przymuszonym śmiechem — odezwała się pisarzówna.
— Ja to wiem — rzekł Filipowicz. — Widzi pani, w téj chorobie pociłem się strasznie, wszystek rozum ze mnie wypotniał.
Panna Agata się śmiać zaczęła. Chory się w nią wpatrzył długo...
— Wie pani co ja jeszcze jéj powiem?
— Czy co tak rozumnego jak wprzódy?
— Nie — daleko rozumniejszego — mówił Filipowicz.
— Kochać się jabym się kochał w pannie Tekli wiekuiście... rzecz to przyjemna... ale, gdyby przyszło się żenić... hm — wolałbym z panną Agatą.