Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mógł się i począł słaniając się zbliżać do pani Borkowskiéj. Ta zobaczywszy go tak zmienionym, zlękła się i drżeć poczęła.
Młode trzpioty spojrzały na Filipowicza i Sapieha, który go sobie ze świętéj Zofii przypomniał, szepnął coś Ogińskiemu, usuwając się na bok trochę.
Starosta dumnie i pogardliwie patrzał na intruza.
Ochłonąwszy trochę, Filipowicz biedny od matki postąpił ku córce. Panna Tekla oczy już w niego miała wlepione, wesołość ją opuściła, czuła jakby zgryzotę w sercu, jakby łzy pod powiekami. Z wyrazem współczucia przyjęła męczennika, który zapatrzywszy się w nią, bełkotał coś niewyraźnie, gwałtownie rękę jéj cisnąc w swych gorących wilgotnych dłoniach.
Podkomorzy ze strachem patrzał nań w obawie aby nie padł. Wielką siłą woli jednak zakochany utrzymał się na nogach. Kaszel tylko pochwycił go nagle i odstąpić musiał od panny. W pokoju zrobiło się cicho jakoś, grobowo. Goście zasiedli — słychać było tylko tłumione krztuszenie się suchotnika.
Młodość bywa okrutną. — Nadto młody jeszcze i niepohamowany Ogiński, który niewidział powodu dla jakiego by miał ton i obejście się zmienić, wytrzymawszy cokolwiek, przerwaną z panną rozmowę usiłował na nowo zawiązać. A że