Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

konceptom jego zawsze własny śmiech towarzyszył, więc prychać zaczął.
Panna Tekla półgębkiem odpowiedziała, Filipowicz nieprzyjaciół swych, za takich bowiem dwóch paniczów uważał, jadł oczyma. Nie szło jakoś... kaszel choremu ledwie mówić dozwalał. Po chwili jednak przysunął się do panny i cichą z nią zawiązał rozmowę, od któréj ona ani się mogła usunąć — ani w niéj wiele smakować się zdała.
Ogiński siedzący jak na szpilkach, dosyć zuchwale i natrętnie począł przerywać, wtrącając swe dowcipy, i usiłując uwagę panny odwrócić. Nic sobie z chorego szlachetki nie robił — i chciał mu to okazać.
Filipowicz kiedyindziéj pewnieby niezniósł tego — lecz chory, z ciężkością mówić mogąc, ustąpić musiał. Krew tylko oblała mu twarz bladą.
Panna Tekla była między młotem a kowadłem, niechciała zrazić Filipowicza nad którym się litowała, ani Ogińskiego zniechęcić. Dzieliła się więc między nich obu uśmiechami i pół słówkami.
Ażeby się nieco wyswobodzić od suchotnika, skinęła jednak na Agatkę — która dosyć u niego miała łaski, aby ta starała się go zabawić. Pisarzówna wśliznęła się zręcznie i grając po dawnemu rolę powiernicy, wdała się z nim w rozmowę. A że ta dosyć się żwawo zawiązała, panna Tekla już nie czując się obowiązaną do oszczędzania Filipowicza, a dbała o to aby nie zrazić paniczów, odwróciła się do nich.