Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

deptał mu niemal po piętach. Naraz, zwracając się mocno wbok, Tomek zawołał:
— Boże wielki! Huck, patrz!
To była bezwątpienia skrzynia ze skarbem. Spoczywała w małem wgłębieniu, a obok niej próżna beczka od prochu, kilka strzelb w skórzanych futerałach, kilka par starych mokasynów, skórzany pas na ładunki i inne rupiecie, zupełnie zwilgotniałe od ściekającej wody.
— Nareszcie! — zawołał Huck, grzebiąc ręką w zaśniedziałych monetach. — Aleśmy teraz bogaci, Tomku!
— Huck, nigdy nie wątpiłem o tem, że znajdziemy skarb, ale to takie cudowne, że wprost wierzyć się nie chce, żeby to byłą prawdą. Mamy go jednak, to nie sen! Ale nie traćmy czasu, trzeba to stąd zabrać. Pozwól, chcę się przekonać, czy zdołam podnieść sam skrzynię.
Ważyła około pięćdziesięciu funtów. Tomek ruszył ją z miejsca z wysiłkiem, ale nie mógł jej za sobą pociągnąć.
— Odrazu to sobie pomyślałem, — rzekł, — gdy ją wynosili z nawiedzonego domu, widziałem, że musi być okropnie ciężka. Świetny mieliśmy pomysł, że zabraliśmy worki. Po chwili pieniądze były w workach, i chłopcy przywlekli je do skały, naznaczonej krzyżem.
— Zabierzmy jeszcze strzelby i inne rzeczy, — doradzał Huck.
— Co też ty mówisz! To zostanie tutaj. Przydadzą nam się doskonale, gdy się zabierzemy do zbójeckiego rzemiosła. Tymczasem niech sobie