Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie rób tego, Tomku, to takie straszne!
— Straszne, Becky, to prawda, ale tak trzeba, bo może nas usłyszą...
I zawołał po raz drugi.
To „może“ zmroziło więcej krew w żyłach, niż ów upiorny śmiech, bo była w niem zawarta utrata nadziei. Dzieci stały w miejscu i nasłuchiwały — ale daremnie.
Nagle Tomek zawrócił i przyśpieszył kroku, ale trwało to niedługo, bo jakaś niepewność w jego zachowaniu odsłoniła Becky drugą okropność: i po wrotnej drogi nie mógł teraz znaleźć!
— O, Tomku, że też nie robiłeś znaków!
— Ach, Becky, co za głupiec ze mnie! Ale wcale nie myślałem, że będziemy musieli wracać tą samą drogą! Nie, nie mogę znaleźć drogi. Wszystko takie jakieś poplątane!
— Tomku, jesteśmy zgubieni, zgubieni na wieki! Nigdy już, nigdy nie wydostaniemy się z tych okropnych pieczar! O, czemuśmy się oddzielili od tam tych!
Becky padła na ziemię i wybuchnęła takim spazmatycznym płaczem, iż Tomek z przerażeniem pomyślał, że Becky albo umiera, albo dostała pomieszania zmysłów. Usiadł przy niej i objął ją; ona przytuliła twarz mocno do jego piersi, chwyciła się go kurczowo i wypłakiwała swoje przerażenie i beznadziejną rozpaczą — a dalekie echo zamieniało to wszystko w szyderczy śmiech. Napróżno błagał ją Tomek, by nabrała otuchy, bo jeszcze nie wszystko stracone — odpowiadała, że nie może. Chłopiec począł sobie robić gorzkie wy-