Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i zarzucił kotwicę. Brzeg był pokryty lasem. Gromada dzieci wypadła na ląd i wkrótce zbliskai zdaleka, z lasu i ze skalistych wzgórz rozbrzmiewały echa okrzyków, pisków i śmiechu. Nie pominięto niczego, by się zmęczyć i zziajać na śmierć. Wreszcie zbiegowie poczęli jeden po drugim powracać na łono żywicielskiego obozu, zasobni w wilcze apetyty. Zabrano się do pochłaniania przywiezionych zapasów. Padjadłszy sobie, młodzież oddała się wypoczynkowi, aby odzyskać siły. Tylko języki były ciągle w ruchu. Ktoś zawołał:
— Kto ma ochotę zwiedzić pieczary?
Wszyscy mieli ochotę. Ni stąd ni zowąd zjawiło się całe mnóstwo świec, i rozpoczęło się powszechne wdrapywanie się na wzgórze. Wejście do grot było wysoko na zboczu, a wylot miał kształt litery A. Potężne drzwi dębowe były niezamknięte. Prowadziły one najpierw do małej komory, chłodnej jak lodownia. Ściany jej, oślizgłe jakby od zimnego potu, utworzyła przyroda z masywnego wapniaka.
Dzieci znalazły się pod urokiem jakiejś romantycznej tajemnicy, gdy ogarnęła je panująca tu groźna noc, a obejrzawszy się za siebie, ujrzały dolinę, zalaną płomiennem słońcem. Szybko jednak przezwyciężyły ten nastrój, i znowu rozpoczęły się krzyki i swawola. Gdy ktoś zapalił świecę, zaraz rzucała się na niego cała gromada, zaczynał się atak i bohaterska obrona świecy, dopóki nie upadła na ziemię albo nie zgasła — poczem następowały wybuchy radosnego śmiechu i nowa gonitwa.