Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale wszystko na świecie kończy się. Pochód puścił się dalej wdół spadzistym tunelem głównym, a rój migocących światełek rozjaśniał niepewnym blaskiem wysokie ściany skalne, zbiegające się z sobą na wysokości sześćdziesięciu stóp. Ten główny korytarz miał nie więcej jak dziesięć stóp szerokości. Co krok rozchodziły się od niego na prawo i lewo jeszcze węższe korytarze, gdyż pieczary Mac Dougala były jednym ogromnym labiryntem powikłanych chodników, to łączących się z sobą, to rozwidlających się i prowadzących niewiadomo dokąd. Powiadano, że można wędrować tą zagmatwaną plątaniną rozpadlin i szczelin podziemnych całe dni i noce, a jeszcze nie dotrzeć do końca pieczar; że można iść stale wdół i wdół, w głąb ziemi, a ciągle jest to samo: labirynt, jeden po drugim, bez końca. Nie było takiego człowieka, któryby całe pieczary znał. Była to rzecz niemożliwa. Większość młodzieży znała tylko ich cząstkę i zazwyczaj nikt nie odważył się zapuszczać dalej na teren nieznany. Tomek Sawyer znał te podziemia tak samo jak każdy inny.
Gromadka przeszła górnym korytarzem około trzech ćwierci mili, potem grupki i pary poczęły się odrywać i wpadać w rozgałęzienia. Przebiegały te chodniki, w których wiała groza, aby się znowu ku wielkiej niespodziance spotkać z głównym pochodem w miejscach, gdzie korytarze zbiegały się znowu. Można było drugim zniknąć z oczu na całe pół godziny, nie wychodząc poza teren, który się znało.
Wreszcie grupy jedna po drugiej poczęły po-