Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedział, nigdy nie byliby poszli. Tomek usprawiedliwił się w sposób wytrzymujący krytykę; istotnym jednak powodem była obawa, że i ów sekret nie utrzyma ich długo przy nim i dlatego chował go w zanadrzu jako ostateczny ratunek.
Chłopcy wrócili do obozu w bajecznym humorze i zabrali się z energją do zabawy, a usta im się nie zamykały, bo nie mogli się nachwalić olśniewającego planu i nadziwić genjuszowi Tomka. Po uczcie rybno-jajecznej, która już graniczyła z obżarstwem, oświadczył Tomek, że chce się nauczyć palić. Joe podchwycił pomysł i oznajmił, że także chce spróbować. Huck sporządził fajki z głąbów kukurydzy i napchał je zabranemi na wyspę liśćmi tytoniowemi. Nowicjusze ci palili przedtem tylko cygara z liści dzikiego wina, ale one strasznie szczypały w język i w oczach prawdziwych mężczyzn były w pogardzie.
Wyciągnęli się, podparli na łokciach i zaczęli pykać ostrożnie, z niezbyt wielką dozą zaufania. Smak dymu nie był bardzo przyjemny. Zaczęli się lekko krztusić. Tomek oświadczył:
— Fi! To tak łatwo! Gdybym był wiedział, że to tylko tyle, byłbym się już dawno nauczył.
— Ja także, — rzekł Joe.
— Przecież to nie jest nic! — Fi! Ileż razy przyglądałem się, jak drudzy palili i myślałem sobie: „żebyś to ty potrafił“, — ale nigdy nie myślałem, że i ja potrafię! — zwierzał się Tomek.
— Tak samo i ja, — wtórował mu Joc. —