Podarował mi nową, piękną pieśń, zatytułowaną „Pieśń wieczorna pod niebem gwiaździstem“, która bardzo mnie cieszy.“
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Na tem urywa się pamiętnik Fanny del Rio, pamiętnik o Beethovenie. Temi słowy zamyka się prosty, prawdziwy, niewymyślny poemat, który jest cichem, a jednak górnem i szumnem wypełnieniem przepaści, ścielącej się między biegunami łkania i szczęścia. Oto szmat rozranionego serca, którego zapatrzony przed siebie mąż nie zauważył. Minął, nie schylił się, nawet spojrzeniem jednem nie musnął. Poszedł dalej. Kiedy ból widział, każdą tragedję czuł i udrękę, a tego skrycie na boku czyhającego, trwożnego, z poezją jego najsubtelniejszych fantazyj złączonego, płaczącego szczęścia — nie zauważył.
Nie zauważył.
Życzeń doczesnych już niema. Tylko jeszcze... — ach tak, — tylko jeszcze! Gdzieś w zaciszu... w swoim kącie. Chce kupić dom w Mödling. „Mały domek tam, tak mały, że się samemu tylko trochę miejsca ma — tylko kilka dni — pragnienie czy tęsknota, wyzwoliny czy spełnienie.“ — „Wszechmocny — w lesie — szczęśliwy jestem — szczęśliwy w lasach — każde drzewo gada — przez Ciebie, Boże — jaka wspaniałość — w górach jest pokój — pokój służenia Jemu.“ Nie, niegodzien jestem, niegodzien. Mszę chciałem pisać: już nie zdążę. Na ingres arcybiskupa-kardynała arcyksięcia Rudolfa miała być. Gdzie jest hyzop? Gdzie woda, która mnie obmyje, bym Mszę mógł pisać?
Nie, nawet nie w lesie. Dla płuc chyba, dla oczu niekiedy. Głosów dla mnie w lesie niema. Nigdzie.