Strona:Przybłęda Boży.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak będzie najlepiej. I zaraz po kilku dniach pierwszy gwałt zadany sercu:
„Ojciec chciał mnie zabrać do niego, a ja wyrzekłam się naprawdę szczerej radości — i nie poszłam. Było we mnie uczucie wewnętrzne, które mi nakazało nie iść“. — A jednak... Jednak słucham ciekawie wszystkiego, co mi o nim mówią.
Zapisuję w pamiętniku każdy szczegół, jako dotyczący, i znam już jego duszę nawskroś; takie mam przynajmniej wrażenie. Przy nim chcę być mała, cichuteńka, skulić się w najlichszym kątku i tylko patrzeć, słuchać, marzyć. Czy on marzy? Taki jest zawsze posępny, nieobecny, daleki od wszystkiego, co go otacza. Jest taki, jak zmierzwiona jego czupryna, która mu czasem staje buntowniczo nad czołem, jak wielka chorągiew na machu. Czy on marzy? Czy on czasem w oknie ciemnego pokoju patrzy na współczujący, magiczny księżyc, oprze skroń o litościwie chłodną szybę, zmętni wzrok szeroką, cichą melancholją — i czy wtedy czuje jakieś ściśnięcie w piersi, jakiś żal, który nie umie nic powiedzieć, a tylko się zachłysnąć tak, że od tego tępego jęku łzy napływają do oczu? Czy on to potrafi? On jest tak inny, nie mogę wymalować go sobie, w półmroku pochylonego nad okrągłą studnią, na której głębokiem dnie leży okolu dudniącego echa ciszy — jego własne serce — i wsłuchanego w tego serca zadumę, poszepty ciche i skargi rzewliwe? Jestem ckliwą młodą kobietą i fantazję mam wiecznie załzawioną. Ale on? On jednak napisał Sonatę Księżycową i tak boleśnie poetyczne adagia. Ale zewnętrznie taki nie jest, nie umie i nie chce takim się pokazać, bo może lęka się własnej słabości, a on przecie silny jest, potężny, ogromny.
„We wtorek, 9 kwietnia, byłam z nim sam na sam, a ponieważ zdawał się mały brać udział w tem, co ja do niego mówiłam, nie czułam się dobrze. Potem