Strona:Przybłęda Boży.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Joanną przewlekała się, nabierając przykrej ostrości. Matka rozsnuła sieć intryg i fałszów, by zawładnąć wychowaniem dziecka. Beethoven to umieszcza chłopca w instytutach pedagogicznych i gimnazjach, to go bierze do siebie i sam wychowuje. („Czemże jest instytut wobec bezpośrednio czującej troski ojca o dziecko własne, bo za takie uważam go teraz...“) Wytęża wszystkie siły, by „ocalić biedne niewinne dziecko z rąk niegodnej matki“. Ale częste choroby utrudniają misję, której służy z poświęceniem bez granic. O pracy twórczej mało może być mowy. Matka wszczyna proces o dziecko, sprawa wlecze się przez różne instancje; pierwsza z nich przechyla szalę na korzyść stryja. Zbałamucony chłopiec ucieka z pod opieki Beethovena, który ten cios przyjmuje z rozpaczą. Policja przemocą odbiera dziecko wdowie i odprowadza je do stryja. W drugiej instancji sąd żąda dowodów, że przydomek „van“ oznacza szlachectwo; na to Beethoven uderza się w czoło i w serce: „Dowody mego szlachectwa są tu — i tu!“ Sąd sprawę kieruje do magistratu wiedeńskiego, jako instancji kompetentnej w procesach mieszczańskich. Magistrat jest stronny; odbiera Beethovenowi opiekuństwo! Protest nie odnosi skutku. Apelacja. W reszcie po upływie jeszcze jednego roku sąd apelacyjny ostatecznie powierza opiekuństwo stryjowi, raz na zawsze odsuwając jego bratową.
Tak od lat pięciu ciągnie się jeden łańcuch udręk najbardziej mącących. A przytem troski pieniężne, teraz tem ważniejsze, że o przyszłość syna chodzi, o zapewnienie mu edukacji i podstawy w zaraniu życia. I zdrowie, które usuwa się, pozostawiając bóle, niemoc i próżne, daremne, nieważne leki. „Zdrowie moje stoi na kruchych nogach, tak iż często myślę o śmierci, ale bez lęku, tylko memu biednemu Karolowi umieram za wcześnie! Koniec bliski. Nawet świat