Strona:Przybłęda Boży.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wytrzymała napór. Niewszystko jest bowiem w porządku ze zdrowiem, przyczepiły się słabostki fizyczne po nieszczęsnym ojcu i suchotniczej, drogiej matce.
Obok admiracji, obok rosnącej rzeszy uczniów i pochlebców, obok faworów salonowych piętrzy się zawiść i wściekłość w cień odsuniętych kolegów. („On nie ma szkoły, nie można go nazywać pianistą“.) Więc niekiedy gorycz wzbiera w piersi, przelewa się w nagłem grzmotnięciu pięścią w stół i plunięciu wzgardą na głowy co podlejsze.
(Jest nadęta kreatura Steibelt, trochę popularny, bardzo w siebie zapatrzony, jednający słuchaczów sprytnemi sztuczkami. Pochlebca, oszust, blagier na zapomnienie skazany. Dwa razy gra, a Beethoven wzdraga się grać przy nim; wreszcie, zmuszony, siada przy fortepianie i natchnioną improwizacją kruszy mizerną osóbkę tak sromotnie, że pan Daniel Steibelt w czasie fantazji czmycha jak zmyty i do śmierci z Beethovenem razem grać nie chce. Tak się daje krótką odprawę.)
Robi się to i owo; pracuje się ciężko; napisało się „Adelaidę“ do słów Matthissona, że aż autor pisał później: „Nikt tekstu nie odsunął w głębszy cień muzyką, jak genjalny Ludwik van Beethoven w Wiedniu“; pisze się nową, czwartą sonatę i serenadę opus 8; ale znowu inne myśli zaprzątają głowę.
Z odmętów rozgorączkowanej Francji wychyliła się twarda, ostra, młoda głowa. Poruszyła kraj, że drgnął w posadach i ławą ruszył za nią na wschód. Wojska francuskie szły na Wiedeń. W świecie coś się źle dzieje, zgrzyta — czy idzie odnowiciel Europy? Czy tętent hufców pod sztandarami nowej Republiki niesie to, o czem śpiewa wszetecznem gardłem? Nie — zagładę niesie, mór, głód, pohańbienie. Łapę kładzie w pogodne ognisko i na środek cichej izby wiejskiej