Strona:Przybłęda Boży.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy dano znak, by wyszedł, nieprzytomny powlókł się w sztywnym stroju naprzód, kulisy zostały za nim — i drżący zanurzył się w morze głów, złośliwych ludzi, wrogiego tłumu.
Gdy orkiestra zaczęła grać koncert, jego koncert (pierwszy raz!) — wszystko zniknęło, przepadło, a został on i klawjatura.
Gdy wszystko się skończyło, ocierał zimny pot i zmarszczony gniewnie dziękował za szum oklasków, kłaniał się niezgrabnie.
I bez wniebowziętego uniesienia, z goryczą na języku wracał za kulisowe płachty.
Krytyka o koncercie nie wspomniała nawet.

Ciężka walka z duchem opinji.
Opinja pcha się ze wszystkiemi uśmiechami, coraz szczodrzej sypie kwiaty, zachwyty, pieniądze, coraz głośniej chwali, kusi, obiecuje, do zdrady namawia. Mając lat dwadzieścia trzy (biograf prostuje: 25 — bo wciąż jeszcze świeży pogromca Wiednia nie zna roku swego narodzenia...), mając te lata, można brać to życie, które nachalnie się nadstawia, i żyć i szaleć i kochać i używać. Maleńkie kompromisy, jak napisanie tańców na bal towarzystwa sztuk pięknych, jak skomponowanie na kolanie sześciu warjacyj dla pięknej damy z loży, męczą trochę, ale utwierdzają w odgradzaniu się od kompromisów prawdziwych. Zresztą istotne, własne, bliskie życie płynie w ciszy tworzenia, w przechadzkach samotnych, w zamyśleniach nocnych, w surowych, poważnych nabożeństwach, jakie na cześć Sebastjana Bacha urządza van Swieten. Wszystko, co jest poza tem, może być haszyszem, podnietą, osłodą, niczem więcej — ale też goryczy niesie i złości niemało. Siła, siła jest wszystkiem i ona pomaga w przedzieraniu się. Byle powłoka cielesna