Strona:Przybłęda Boży.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieosiągnięcia. Oto czem rozporządzać umiemy w rozumie. A gdy nagle jest jeden, który sprzeczności unicestwia, z rozterek tworzy doskonałość, a z walk stawia pełnię, już go nie rozumiemy. Bo on w istocie tam rządzi, dokąd my nie sięgamy. Kto stara się wzrok skierować w jego stronę, ten nieraz tak stromo napinać musi spojrzenia, że pada nagle rażony.
Któż z nas mógłby ujrzeć, jak zniża się gęstwa chmury nad czoło Adama takiego i dobrotliwie palcem trąca jego rękę, wzniesioną z niemocy, i daje pomazanie elektrycznej iskry ducha. W takiej chwili milczenie zaślubia samotność. Ziemia w najświętszej unji wzbiera falą ekstazy. Pod skromną postacią ludzką i śmiertelną przyjęła żywą iskrę Bożą, przybłąkaną jak wędrowna gwiazda.
Poczęła się jedna wysoka twórczość. Zrodził się człowiek boski. Wstrzymały się na jedno mgnienie wszystkich gwiazd obroty w kornem wszechklęknięciu, wsłuchane w szmer zapłodnienia swojej myśli na nowe wieki.
Śluby milczenia z samotnością.

Samotny był prawdziwie. A miał duszę taką, która umie i chce gładzić ludziom włosy, patrzeć im w oczy z dobrocią, która pokoju pragnie i pokój czyni. Tylko przyszedł, jak każdy wielki, nie w porę. I dlatego był konieczny.
A samotność tę stworzyła, jak mniemał, zawiść losów, któremi był smagany, umocnił ją cień trwałej choroby, który murem przegrodził mu ziemię — na szczęście jego ducha. Bo ten duch musiał być samotny, tak przerastał nietylko swój czas, ale dotąd w cieniu pogrąża epokę między nami a czasem jego życia. Oto nieubłagana konieczność, zagadka wiecznych tarć. Oto potężne mądre prawo stwarzające równowagę twórczej woli z tutejszą niemożnością.