Strona:Promethidion (Norwid).djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć rozłożone ręce drogowskazu,
Choć krzyż, litanji choć nawoływania,
Choćby kamienną wieżę, w błyskawice
Idącą, Boga by oglądać lice!

*

Bo miłość strachu nie zna i jest śmiała,
Choć wie, że konać musi, jak konała;
Choć wie, że krzyżów za sobą pociąga
Pułk, jak wiązanych arkad wodociąga,
I, że przypłynie krwią do kaskad wiecznych,
Czerwieniejących w otchłaniach słonecznych.

*

I wszelka inna miłość bez wcielenia
Jest upiorowem myśleniem myślenia.
Bo u Polaków Charitas z Amorem[1]
Są już miłości słowem niepodzielnem,
Którego logik nie przetnie toporem,
Jak bohaterska pierś, jest nieśmiertelnem.

*

O Grecjo! Ciebie że kochano, widzę
Dziś jeszcze w każdej marmuru kruszynie,
W naśladownictwie, którego się wstydzę
Za wiek mój, w kolumn karbowanych trzcinie,
Opłakiwanej od wierzchu akantem,
W łamanych wierszach na łkania zapału,
I w Sokratejskiej sowie z ócz brylantem,
I w całej Filos twojej — aż do szału!

*

O Rzymie! Ciebie że kiedyś kochano,
W kodeksie jeszcze widzę barbarzyńskim,

  1. „Bo u Polaków Charitas z Amorem” — Nie radbym przechodzić granic, laikowi naznaczonych, wszakże, jeżeli to herezją, to zapytuję, co jest Akt pragnienia, stygmata, etc.