Strona:Promethidion (Norwid).djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I czy dosłownie naród on spowiadał,
Czy się nie wstydził prawdy i nie stłumił,
Mogąc łatwiejszy oklask zyskać sobie,
Mogąc być prędzej i szerzej uznanym,
Czy, mówię, prawdę na swym stawiał grobie,
Czy się jej grobem podpierał ciosanym?”
„Cóż te morały do rzeczy należą?” —
Konstanty na to ozwał się z młodzieżą —
„Albo cóż prawda tam, gdzie jest udanie,
Tam, gdzie jest wszystko przez naśladowanie?
Albo muzyka coby mi znaczyła,
Żebym ją musiał jak hieroglif, badać,
Lub, wedle onych pojęć Bogumiła,
Żebym się musiał w mazurku spowiadać!
Co pięknem, to się każdemu podoba,
I konfesjonał na to niepotrzebny.
„„Ho! hop — koniku mój, rwij się od żłoba...
Ho hop!!”” Cóż na to Bogumił wielebny?”

Tu się rozśmiało wielu, co już znaczy,
Że najzupełniej prawda okazaną,
I, że mówiący pięknie się tłumaczy,
I już o sztuce tu nie rozmawiano.

Tylko grający, stojąc przy pulpicie,
O kompozycji mówili warunkach,
O tem wcieleniu życia w sztuki życie,
Gdzie kałkuł w duchu i duch sam w rachunkach.
Więc znów rozmowa własną prawdy wagą
W nieśmiertelniejszej powracała zbroi,
Bo są nieznane siły, które nagą
Myśl, gdy już o nią dumny człek nie stoi,
Na niespodzianym stawiają świeczniku.
Bo jest, powiadam, w słowa określniku