Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pawlicki zaczerwienił się z lekka:
— Zaszczyt to dla mnie niebywały słyszeć wyrazy uznania z pańskich ust, panie profesorze.
Wilczur zaśmiał się:
— Dajże pan spokój, kochany kolego, z zaszczytami. A co do uznania, to dam panu najlepszy jego dowód, że zastosuję się do pańskiego wskazania, i rzeczywiście pojadę zaraz jutro do Wilna.
Łucja poszła, by zakrzątnąć się przy przyrządzeniu herbaty. Samowar jeszcze był ciepły. Trzeba było dosypać tylko węgli i przy pomocy małego mieszka rozżarzyć je. W trakcie tej czynności, odczuła lekki zawrót głowy. Zdziwiona tym objawem zbadała sobie puls. Naliczyła dziewięćdziesiąt sześć uderzeń.
— Mam gorączkę — pomyślała.
Nie miała jednak czasu zmierzyć temperatury.
Wkrótce po wypiciu herbaty Pawlicki i Jurkowski zaczęli się żegnać.
— Jeżeli pan profesor pozwoli, to podczas pańskiej nieobecności, będę tu zaglądał, by pomagać koleżance Kańskiej.
— Będę panu za to bardzo wdzięczny. Nie tylko podczas mojej nieobecności, ale zawsze będzie pan tu jak najmilej widziany.
— Może w ten sposób — śmiał się Pawlicki — jakoś się zrehabilituję. Mam opinię chciwca i dusigrosza. Chcę pokazać, że jest ona niesłuszna. Niech pan mi wierzy, panie profesorze, że i tak zawsze mam sporo bezpłatnych pacjentów. Przecież trudno inaczej w okolicy, gdzie tyle jest biedoty.
Gdy wreszcie odjechali, a Wilczur też udał się na spoczynek, Łucja zmierzyła temperaturę, miała trzydzieści osiem z kreskami. Przeprawa przez mokradła nie mogła pozostać bez śladu. Nie przejęła się jednak tym zbytnio. Przed snem zażyła sporą dozę aspiryny i zasnęła natychmiast twardym, kamiennym snem.
Nazajutrz z rana obudziła się z gorączką. Pomimo to wstała. Nie tylko czekali zwykli pacjenci, lecz trzeba było się zająć najważniejszym: wyekspediowaniem Wilczura na stację kolejową.
O siódmej rano tłusty wałach Wańka był już zaprzężony do bryczuszki. Powozić miała Zonia, gdyż żaden z mężczyzn nie mógł się oderwać od pracy w młynie. Łucja zapakowała walizkę Wilczura, który z obandażowaną ręką przyjmował jednak chorych. Około ósmej, po śniadaniu, wsiadł na bryczkę.
— Tak mi strasznie przykro, że puszczam pana samego — mówiła doń Łucja — ale przecież nie mogę zostawić tych wszystkich chorych bez opieki.
Wilczur przyjrzał się jej uważnie:
— Czy pani nie ma gorączki?
Zaprzeczyła stanowczo: