Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A nie gadałem to doktorkowi mało sto razy: — napluć na wszystko, pojechać do profesora i powiedzieć: — co było a nie jest, nie pisze się w rejestr. Zgoda między nami i koniec. Tak ja robię i, do wszystkich diabłów, nigdy na tym źle nie wyszedłem. No, a teraz trzymajcie się mocno, bo nareszcie możemy znowu porządnie jechać.
Rzeczywiście skończyły się piachy i konie ruszyły kłusem po wyboistej lecz twardej drodze. Minęli zakręt i ujrzeli światełka Radoliszek.
W domu Pawlickiego jeszcze nikt nie spał. Doktor zamienił jednak z żoną tylko kilka słów, zabrał z szafki do swej podręcznej walizeczki potrzebne rzeczy i wrócił do bryczki. Ponieważ do młyna jechało się doskonałym, bitym traktem, po paru minutach już byli na miejscu. Łucja zaczęła dziękować panu Jurkowskiemu, ten jednak zaśmiał się:
— Ani myślę się żegnać. Tak łatwo się pani mnie nie pozbędzie. Po pierwsze muszę jeszcze po tych waszych zabiegach odwieźć doktora do miasteczka, a powtóre, chcę skorzystać z okazji i zrewizytować panią, i jednocześnie poznać profesora.
— Z miłą chęcią. Proszę uprzejmie.
Wbrew przewidywaniom Łucji, Wilczur wiedział już, że pies, który go ukąsił, jest wściekły. Policjantom udało się zabić nieszczęśliwe zwierzę nad samym prawie stawem, dokąd zawróciło spod cmentarza. Profesor sam je obejrzał i nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest to wścieklizna. Domyślił się też, iż Łucja dlatego nie wraca, że udała się na poszukiwanie pasteurowskiej szczepionki.
Pawlickiego przywitał serdecznie, a dowiedziawszy się, że lekarz tylko trafem miał w domu szczepionkę, najgoręcej mu dziękował za to, że chciał się osobiście doń pofatygować.
Po przeprowadzeniu zabiegu, czym zajął się Pawlicki wspólnie z Łucją, trzeba było zmienić opatrunek. Rana od ukąszenia bynajmniej nie była lekka. Lewa ręka nabrzmiała aż do łokcia, dłoń była spuchnięta bardzo, a dwa palce bezwładne. Nie ulegało wątpliwości, że został uszkodzony nerw, i kilka naczyń krwionośnych.
— Tak, czy owak — orzekł Pawlicki — musi pan profesor jechać do Wilna. Sam pan widzi, że poza kuracją pasteurowską może tu zajść konieczność dokonania zabiegu chirurgicznego. Koleżanka Kańska jest internistką, a co do moich zdolności chirurgicznych — uśmiechnął się z przymusem — pan profesor ma już wyrobioną opinię.
— Niechże kolega nie ma o to do mnie żalu. Każdy z nas ma jakąś specjalność. A oglądając pańskie recepty muszę panu powiedzieć, że byłem zawsze pełen uznania dla pańskiego umiaru w przepisywaniu chorym radykalnych środków. Pan też jest doskonałym internistą.