Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miłość Boską! To chyba jakieś nieporozumienie! W jakiż sposób okazaliśmy panu lekceważenie, którego wcale nie żywimy?
— W bardzo prosty sposób. Nie mówię o tym, by państwo mieli mi złożyć wizytę, ale wystarczyłoby mi, gdyby profesor napisał do mnie kartkę, z życzeniem, bym go odwiedził. Nie. To było demonstracyjne unikanie wszelkiego kontaktu ze mną. Och, proszę pani. Mam na to świadków, jak na to czekałem. Właśnie nie z kim innym, jak z panem Jurkowskim, mówiłem o tym nieraz. Może zaświadczyć.
— Rzetelna prawda — przyznał pan Jurkowski.
— Czekałem. Byłem cierpliwy — ciągnął Pawlicki. — Sądziłem, że póki profesor mieszka w młynie, uważa swój pobyt w okolicy niejako za nieoficjalny. Gdy rozeszła się wieść o budowie lecznicy, powiedziałem żonie: — no teraz na pewno zaproszą mnie do współpracy... Też przy panu mówiłem, panie Wincenty.
— Przy mnie, przy mnie.
— No i czekałem, czekałem, całe tygodnie. Wreszcie słyszę, lecznica jest ukończona. Ma się odbyć poświęcenie. I wtedy nagle otrzymuję zaproszenie. Ucieszyłem się szczerze, ale patrzę na datę i widzę, że poświęcenie wyznaczono akurat na ten dzień, kiedy mam zjazd w Wilnie.
Łucja wzięła go za rękę:
— Daję panu słowo, że profesor o tym wcale nie wiedział...
— Chcę wierzyć pani — powiedział z goryczą.
— Musi mi pan wierzyć.
— Jednakże w całej okolicy wiedziano, że wyjeżdżam i wiadomość o tym dotrzeć powinna do państwa. A musiała dlatego, że przed wyjazdem zawiadomiłem wszystkich swoich pacjentów, że nie będzie mnie w Radoliszkach przez tydzień i że w ciągu tego czasu mają się zwracać o pomoc lekarską do pana profesora Wilczura lub do pani. Żeby zaś nie być gołosłownym i żeby udowodnić pani to, że państwo to wiedzieć musieli jeszcze na długo przed ustaleniem terminu poświęcenia, pozwolę sobie przytoczyć pani aż sześć wypadków, gdy moi pacjenci podczas mojej nieobecności w Radoliszkach zwracali się do państwa po poradę. A więc: Jamiołkowski, gorzelany z Wickunów, żona...
— Rzeczywiście tak było — przerwała Łucja. — Sądziliśmy jednak, że to pan umyślnie wyjechał, chcąc w ten sposób zademonstrować swoją niechęć do nas.
Pan Jurkowski odwrócił się na koźle i zaśmiał się głośno:
— A to historia! No zawsze mówiłem, że wszystkie te kwasy, sztuczki i inne fintifluszki opierają się na nieporozumieniu.
Klepnął mocno Pawlickiego po ramieniu, aż ten się przechylił ku Łucji.