Dwieście-ś kroć gęby, Jago, obiecała,
Dwieście-ś ust dała, tyleż odebrała;
Dosyć się stało, przyznam, obietnicy,
Lecz niémasz dosyć w miłosnej tęsknicy.
Któż sobie, dziewko, takowych żniw życzy,
Których kłos i ziarn, których źdźbła policzy?
Kto się o tysiąc gron bogom pokłoni?
Kto policzonym rojom rad zadzwoni?
Ubogiego to na liczbie miéć owce,
I znać na pamięć granic swych manowce.
Dlategoć ziemia zawsze z niebem zyszcze,
Że jéj nie licząc kropel, spuszcza deszcze,
Także gdy wywrze przeciwko niej gniewy,
Nie liczy gradu, młócąc zboża wplewy;
I dobre i złe, co nam z nieba idzie,
Rachunku nie zna, nie podlega kredzie.
Przecz ty niebieskie chcesz rachować dary,
I całowania ujmujesz w pomiary?
Ale nie liczysz łez, co w méj jagodzie
Łożyska słonéj już wybiły wodzie.
Daj mi więc gęby, złącz z moją pieszczone
Usta bez liczby, za łzy niezliczone.
Jak tylko pojzrzę, Zosiu, w oczy twoje,
Wzrok mi przytępia zbytnie oświecenie;
Jeśli zaś indziéj odwrócić chcę swoje,
W osieroceniu toczą łez strumienie;
Wkrótce mię tedy oślepi to dwoje,
Twych oczu ogień, moich słone zdroje.
Pytasz, jak się mam? co za moje życie?
Takie, jak ty chcesz. To jest mianowicie
Żałości pełne, ciemnością nakryte,
Głodne pokoju i w troski obfite,
Skąpane we łzach, stałe w złym humorze,
Ciszsze niżli noc, burzliwsze niż morze.