Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niech wieść potwarcza po świecie ogłasza
O naszych mrozach, zimie i jesieni;
Kłamstwo zaiste, że się łąka nasza
Z pod wiecznych śniegów nigdy nie zieleni,
Że nasza socha rozedrzeć nie może
Ziemi zakrzepłej mroźną niepogodą:
Puszczamy strugi, i sarmackie zboże
Rozdajem światu i lądem, i wodą.
Z naszego żniwa karmią się Germany,
I morskim grzbietem rozwozi je nawa;
W zielonych polach nasz wół spracowany
Pożywnej paszy obfito dostawa.
Na zmarzłej ziemi nie rodzi tak łatwo,
To są promienia łaskawszego dary.
Więc zacne dziewy, Mnemozyny dziatwo,
Przyśpieszcie polot w tutejsze obszary!


III.

Niebieska Klio! widzę cię z oddali,
Lecisz k’tej stronie i twój orszak cały,
Kędy Bystrzyca cichym szmerem fali
Napełnia stawy, groble i kanały,
Kędy się dzieląc w dwoiste ramiona,
Rzeźwą się wodą przysłuża w Lublinie,
Podmywa basztę, pryska się spieniona,
Drugą odnogą do jeziora płynie.
Miedzianą rurą wpuszczona do miasta,
Bije na kole fontanna swawolna;
Jeden brzeg rzeczny wierzbami zarasta,
Na drugim jodła i sośnina polna.
Giętkie sitowie wodą się napawa,
Tu mokra łąka na samym rozkwicie,
Owdzie brzeg suchy, zielenieje trawa.
O czyste muzy, tutaj wypocznijcie!
Przystrojcie harfy, i lutnie, i liry,
Niech każda bierze właściwe narzędzie;
Szeleszczę woda, wtórują zefiry,