Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
STEFAN.
Pocznę szczerzej pracować nad ich sercem złotem,

Wytępiać złe nałogi, nie przez groźbę kary,
Ale drogą miłości, ufności i wiary;
Tak — wiary, droga Anno, bo lud u nas wierzy.

ANNA.
A mnie pozwól, bym dziatwę uczyła pacierzy.

Sprowadzę im obrazki, zbiorę me słuchacze,
I każdego obrazka treść im wytłomaczę;
Czytać im będę książki, dla ludu pisane,
Naszemu organiście pomocną się stanę...
Cóż potem?

STEFAN.

O! szerokie, szerokie me plany.
Twój ojciec, przemysłowym zabiegom oddany,
Kapitały i procent dopatrując wszędzie,
Ma kmiotka nie za człeka, ale za narzędzie.
I mój ojciec tak samo, choć ceni człowieka,
Na oświatę ludową straszliwie narzeka.
Słuchaj, aż ci bolesne! mówią jak bluźnierce;
Lecz myślisz, droga Anno, że to przez złe serce?
Nie... lecz drobiazgowemi zajęci rachuby,
Moralnej i pieniężnej lękają się zguby;
Nie widzą, że chłop większe przyniesie im plony.
Gdy będzie z niewolnika sąsiad oświecony.

(Podczas tej rozmowy wchodzą sędzia i podkomorzy. Podkomorzy wskazuje ze śmiechem zadowolenia młodą parę, daje znak sędziemu, i obaj się rozchodzą, każdy do swej izby).
ANNA.
A jakże ich przekonasz? jak walczyć z narowem?
STEFAN.
Powoli a nieznacznie, przykładem i słowem.

Tylko przez wolną pracę w całej Europie
Stanęło dziś rolnictwo na olbrzymiej stopie;
Tylko z użyciem machin i tylko z oświatą
Można dziś niwę naszą uczynić bogatą: