Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/522

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ulżywszy rękom ludzkim przez nowe narzędzie,
Do innych prac ziemiańskich więcej rąk przybędzie;
Gdy osuszą się bagna, ulepszą pastwiska,
To na skarbie wioskowym — na trzodzie się zyska.
Wół, towarzysz rolnika, koń, jego ozdoba,
Co dziś zniedołężniały, pokarlały oba,
Przy większej troskliwości, przy obfitszej paszy.
Trzykroć większe ciężary dźwignąć się nie straszy.
Lecz niewolnik w pustyni, w pocie swego czoła,
Potrzeby tej odmiany i uczuć nie zdoła.
Pan jego, a on trzody swojej nie oszczędza, —
Tak idzie w pokolenia ciemnota i nędza.

ANNA.
Jakże temu zaradzisz?
STEFAN.

Chcąc życie dać insze,
Opiszę kilku włościan w przyzwoite czynsze,
Nie dam im zapomogi, lecz tylko swobodę,
I młodszych moich braci za rękę powiodę.
Wszczepię w serca moralność, czytać ich wyuczę.
Prawdziwego postępu do ręki dam klucze.
Gdy będą oświeceni, gdy będą bogaci,
Gdy pan to na nich zyska, co na innych traci,
Ukażę porównanie — niech sam ojciec przyzna:
Czy lepsza wolna praca, czy lepsza pańszczyzna?

ANNA.
O! jakże się ja wtedy szczęśliwą nazowę,

Gdy złożysz na me ramię spracowaną głowę.
Będziesz mi opowiadał każdy zamiar skryty,
Każdą myśl, co ci przyjdzie, każdy trud przebyty...

STEFAN (kładzie głowę na jej ramieniu i mówi dalej).
Każdą troskę, co spotkam, pełniąc me zadanie,

A która wtedy dla mnie troską być przestanie,
I znów opromienieją moje wielkie cele.