Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SĘDZINA.

O mój Boże święty!
Mój Boże! co on gada? to z bolenia głowy...
O! ja mam plastr cudowny...

STEFAN.

Nasz Litwin surowy
Swoją podartą chatę ukochał najszczerzej,
Nie jak Niemiec, co w żadną ojczyznę nie wierzy;
Przechował obyczaje i domowe cnoty,
Nie jak dziecko Paryża, kędy stek sromoty;
Nie został, jak Włoch, zbójcą, jak Greczyn, obłudnym,
Jak Anglik egoizmem nie przejął się brudnym;
Wiarą tylko swój kielich żółci z octem słodzi.

SĘDZINA.
Uspokój się, Stefanie, bo to ci zaszkodzi.

Prawda, że u nas wieśniak i głodny, i chłodny;
Lecz tak było od wieków za grzech pierworodny,
Czy podobno od Sema, Chama i Jafeta.

STEFAN.
Nie, mamo.
SĘDZIA (zrywa się).

Posłuchajcie, co pisze gazeta!

(Czyta):
Paryż ósmego września. Król jegomość z rana

Przyjmował uroczyste poselstwo sułtana;
Potem telegraficzna wiadomość doniosła,
Że prosił na śniadanie hiszpańskiego posła;
Dalej... okręt angielski przybył z Malabaru;
Dalej... pierwszy minister, z powodu kataru,
Dziś nie był w parlamencie, — a dalej: na scenie
Nowe i nader świetne było przedstawienie,
Dano „Włoszkę w Algerze!" Tak, „Włoszkę w Algerze!"
Głęboka allegorya! Włoch już Alger bierze,
Król francuski z sułtanem przyjaźni się skoro,
I uważasz... Hiszpanów na cuhunder biorą.
Okręt od Malabaru... minister w katarze...