Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/483

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
STEFAN.

Ja nie wiem, ja nie wiem...
Com wyczytał, wysłuchał, w co przywykłem wierzyć,
Chciałbym na mojej Litwie od razu rozszerzyć;
Ona mi się stawiła szczególnym obrazem:
Och, jak tu na niej dobrze! och, jak tu źle razem!
Jakie tu śliczne pola, jakie cudne gaje!
Ale grunt zaniedbany już chleba nie daje,
Lasy pustoszy wieśniak, pustoszą do dworu,
Piękne łąki nie dają i połowy zbioru,
Jakiby przy uprawie należytej dały.

SĘDZIA (zawsze czytając).
To zuch Ibrahim basza... pokopał kanały,

Egipskie grzęzawice osuszył w połowie...
Tylko czy Turek za to wojny nie wypowie?
To, panie, mądra sztuka, ten Ibrahim basza!

STEFAN (zawsze z zapałem do matki).
Jakież ma piękne wioski droga Litwa nasza!

Wpośród zielonych pastwisk, przy rzeczce, przy młynie,
Owdzie prześliczny strumyk wśród olszniaku płynie,
Owdzie na ładnych wzgórkach wznosi się chałupa...
Rozkosz dla pejzażysty takich chatek grupa!
Ale, kochana matko, jakże boli srodze,
Kiedy po grzązkich groblach, po nierównej drodze,
Wjedziesz do której wioski bez cienia, bez płotów!
Ktośby ją za schronienie nędzarzy wziąć gotów.
Chaty nizkie, jak żebrak oparte na szczudła;
A każda twarz wieśniaka wybladła, wychudła,
Ubiór jego podarty, na twarzy głupota;
A toż Litwin! to serce poczciwe ze złota!
Przecież w brudnym nałogu, jak w błocie, się tarza,
W nałogu, zaprzedanym za pieniądz karczmarza,
Z zamroczonym umysłem Pary as wyklęty,
Jak on będzie pracował?