Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dzisiaj tak posmutniała, że się suchot boję.
Na życia czcze i smutne skarży się koleje,
A co mię bardziej trwoży... że nic a nic nie je:
Na obiad szklankę mleka... niechże mi kto powie,
Skąd tu będzie wesołość? skąd się weźmie zdrowie?
Czyż nie wstyd ci — powiadam — być z tak bladą twarzą?
Niech ci zrobią rosołu, niech zrazów usmażą,
Posil się, potem zaśniesz; a w jednej godzinie
Obaczysz, że ci nuda i tęsknota minie.
Czy myślisz, że mię słucha? Gdzie tam! ani trocha!

SĘDZIA (półgłosem).

Może jaka miłostka... może kogo kocha...
Uważa pan marszałek... potrzeba znać ludzi...

MARSZAŁEK.

Gdzie tam! Zabawa męczy, a młodzież ją nudzi.
Młodzieży dosyć bywa, wszyscy nią zajęci;
Lecz ona dziwactwami każdego zniechęci.
Jeden dla niej zbyt pusty — trzpioce się, jak dziecię,
Drugi zbyt hałaśliwie o postępie plecie,
Trzeci zanadto strojny, urodą się puszy,
Tamten ma pustkę w głowie, tamten pustkę w duszy,
Do każdego coś znajdzie, wyszuka,, dopatrzy...

SĘDZIA.

To znaczy dobrą główkę — rozsądek najrzadszy:
Bo tylko zastanów się marszałek dobrodziej,
A pewno swoje zdanie z mojem zdańkiem zgodzi.
Patrz na naszych młodzików, przeznaj ich nałogi:
Znajdziesz, wszystko wietrzniki, trzpioty, demagogii
Córce pana marszałka z serduszkiem i głową
Słusznie, że się wydają ckliwie i jałowo!
Jej potrzeba mężulka wcale inszej treści,
Coby miał wiek dojrzały... tak... lat ze czterdzieści.

MARSZAŁEK.

To może już za wiele.