Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo ja lubię wygodę... minął wiek młodzieńczy...
Pracowaliśmy długo... czas być swobodnemi...

SĘDZIA (z westchnieniem).

Wygódka i swobódka — dwa szczęścia na ziemi!
I ja do nich, marszałku, wzdycham pokryjomu.

MARSZAŁEK (zapija).

Widzisz, sędzio kochany... tyś przyjaciel domu,
Ty się ze mną podzielisz mym ciężkim kłopotem.

SĘDZIA.

Marszałku dobrodzieju! czy wątpiłeś o tem?
Niech się pańskie serduszko we mnie zabezpieczy.

MARSZAŁEK.

Słuchaj więc...

(Sędzia przysuwa się konfidencyonalnie).

MARSZAŁEK (smakując potrawę).

Mięso twarde, a sos nie do rzeczy.

(Do służącego).

Uważasz? same kości... same dajesz grzbiety.
Przynieś pieczeń huzarską, lub bite kotlety.

(Do sędziego).

Słuchaj więc... moje stare zbliżają się lata...

(Do służącego).

Do kotletów oliwa, ocet i sałata.

(Do sędziego).

Stare lata nadchodzą... przy innem zajęciu
Czas o córce pomyśleć.

SĘDZIA.

A raczej o zięciu...
Winka, panie marszałku!

(Nalewa mu kielich. Do siebie):

Jesteśmy ciekawi.

MARSZAŁEK.

Młodzieży bywa dosyć, lecz jej to nie bawi
Lubiła dawniej taniec, śpiew, muzykę, stroje;