Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

 

MARSZAŁEK.

Chłodniki mi służą.

(Smakując resztki w talerzu):

Wprawdzie za mało octu, a soli za, dużo,
A lód niedosyć zimny... ale mniejsza o to.

SĘDZIA.

Winka, panie marszałku.

MARSZAŁEK.

Wypiję z ochotą.

SĘDZIA.

Czy reńskie?

MARSZAŁEK.

Wszystko jedno... reńskie czy madera,
Po chłodniku od zimna żołądek zamiera.

(Dzwoni).

Gdzież służący?... to kara Boża z tą posługą!

SĘDZIA (do służącego, który wchodzi).

Buteleczkę madery.

MARSZAŁEK.

I potrawę drugą.

(Służący ustawia potrawy i nalewa wino).

MARSZAŁEK (zapijając).

Bieda!... bieda na świecie!

SĘDZIA (z westchnieniem).

Och! bieda na świecie!

MARSZAŁEK (jedząc).

Wiesz, sędzio!... moja Marya, to szalone dziecię:
Natura rozpieszczona, kapryśna, kobieca,
Dzisiaj chce szyby z okna, jutro kafli z pieca,
I dogódź tu dziewczynie!... a dogadzać muszę!
Widzę, jakieś cierpienie zatruwa jej duszę;
Muszę dzielić jej myśli, zachcenia i zdania:
Ja mam serce ojcowskie, pełne przywiązania...
Choć zresztą dobre dziecię... lecz nazbyt mię meczy.