Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MARSZAŁEK.

Z rakami i z lodem.

SĘDZIA.

Podróż do miłych wrażeń staje się powodem.
Pan marszałek zobaczy, jakie to słodycze:
Coraz nowy widoczek...

MARSZAŁEK (zajadając przyniesioną potrawę).

I ja na to liczę:
Wiedeńskie salcesony głośne w Europie,
W Johannisbergu dobrem winem się zakropię,
W górach szwajcarskich sery i smaczne, i tanie,
A we Włoszech makaron... historyczny, panie!
To słyszę piękna ziemia: oliwa dojrzewa,
Sardynki prosto z morza, pomarańcze z drzewa.
Podróż mi się uśmiecha; ale będziem w biedzie,
Póki człowiek ojczystych granic nie przejedzie:
Och, wiadomo, wiadomo, co u nas podróże!

(Wzdycha).

SĘDZIA (z ukłonem).

Ja panu marszałkowi do granicy służę;
A mam właśnie kucharza — talencik nielada:
Czy sosik, czy zraziki, czy wreszcie sztufada,
I prędziuchno, i smaczno sporządzi, jak z płatka;
A wyborny obiadek, życzliwa gromadka,
Jakoś podróż osłodzą...

MARSZAŁEK.

O! dziękuję tobie!

SĘDZIA (do siebie).

A w podróży maleńki interesik zrobię.
W mieście pełno młodzieży — tu ciągła przeszkoda,
A w drodze może jakoś zręcznostka się poda
Przysłużyć się grzeczniutko, coś przemowie słodziej,
Pół miliona posagu nie piechotą chodzi.
Dziewczę wcale nieszpetne.