Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
CZĘŚĆ CZWARTA.

Zgon Wojciecha Tabora.

I.

Król Aleksander już w Wilnie złożył
Na łonie śmierci znękaną głowę;
Nawet tej pięknej chwili nie dożył,
Aż mury miejskie były gotowe.
Postrach tatarski grzał do roboty,
By się zasłonie prędzej od klęski;
Ale najwięcej dawał ochoty
Wielki mąż Boży. Biskup wileński.
Grosz szczodrobliwy sypał w ofierze
Miłemu miastu w jego potrzebie,
Otworzył w wioskach mnogie spichlerze
I robotników garnął do siebie.

II.

We dnie i w nocy zwożono cegły, —
Dźwigane ludu wielkiemi siły,
Już się w obronne ściany uległy,
Już się w wysokie baszty spiętrzyły.
A każda wieża głowę piętrzastą
Chlubnie podnosi na Litwę całą,
I Gedymina odwieczne miasto
Piękną a groźną postać przybrało.
Snać duch Jagiełłów czuł radość nową,
Z wysokich Niebios gdy spojrzał na nie;
Przez Gedymina pierś granitową
Przebiegło ciepło w zimnym kurhanie.
Do swej wzniesiona już wysokości,
Kiedy ostatnia baszta stanęła,
Sędziwy Biskup płakał z radości,
Widząc owoce swojego dzieła.
I drżące ręce wznosi ku ścianie,
I do modlitwy kolana chyli:
Teraz w pokoju puść mię już, Panie!
Bo upragnionej dożyłem chwili!