Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
II.

Lecz syn jego — toż był syn!
Tam, co słowo, wielki czyn.
Sąsiad włość mu wziął przemocą,
On mu krzyknął: Tyś tu poco?
Dość z mych włości ciągnąć zysk!
I nie myśląc, palnął w pysk.
Sąsiad oddał cudzą rzecz
I do domu odszedł precz.
Drugi sąsiad, niby pan,
I dziedzicem jeszcze zwań,
Sam przyjechał w letniej porze
Do folwarku na jeziorze
I do Miodowicza rzekł:
— Widzę, żeś ty tęgi człek,
Więc te włości trzymaj sam,
Ja-ć dokument na to dam.
— Dasz dokument, czy nie dasz,
Włość jest nasza, folwark nasz;
Gdy nie wierzysz, to idź prawem
Z Miodowiczem Bolesławem;
Ale w sądzie znają rzecz,
Od cudzego ruszaj precz!
Żeś tu do mnie przyszedł wprzód,
Masz talara za twój trud!
Gość talara chętnie wziął,
Opuściwszy uszy w dół,
I dziedziczne uznał prawa
Miodowicza Bolesława,
I na pozór niby zmilkł;
Ale odtąd już jak wilk,
Choć barani włożył płaszcz,
Lecz żarłoczną rozwarł paszcz.
— Ruszaj wilku, ruszaj w las.
Zabić wilka zawsze czas! —
Pan Miodowicz tak powiada.