Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VI.

Senat już zasiadł — i długiemi pary
Posłowie ziemscy do namiotu wchodzą;
Pod obranego przewodnika wodzą,
Witają senat, kreślą swe zamiary;
Prymas ich wita, odpowiada szczerze,
T każdy z posłów swoje miejsce bierze.

VII.

Oto rodzina cała zgromadzona
Ma wybrać ojca za wspólnym oklaskiem;
Piastów, Jagiełłów dostojna korona
Już czeka skroni, by otoczyć blaskiem.
Nie braknie obcych książąt, co dostojnie
Polskę okryją powagą i władzą,
Którzy w pokoju albo w krwawej wojnie
Dobry ład przodków u nas poprowadzą;
Nie brak i między swojemi rodaki
Męża, co świętość obowiązków pojmie;
Lecz za kim mówią najlepsze poznaki?
Kto najgodniejszą przedstawi rękojmię?
I kogo wybrać?

VIII.

Ościenni posłowie
Wchodzą do izby... cisza tajemnicza
Każdy w szerokiej a ognistej mowie
Swojego pana przymioty wylicza.
— Bierzcie go, bierzcie na króla, Sarmaci!
On uszczęśliwi, on was ubogaci!
Różne są myśli w radzie narodowej,
Jedni pogodzą, drudzy marszczą czoła;
A Prymas posłów temi żegna słowy,
Że się do woli narodu odwoła.
Posłowie kładą wierzytelne listy
Do Najjaśniejszej Rzeczypospolitej;
Wreszcie odchodzą i szmer uroczysty
Szmer nienawiści lub miłości skrytej,