Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze sto Tatarów z jego ręki legło, —
Czyż tego Pan Bóg nie poczyta za nic?
Chrobra i prosta kozacka drużyna
Tak Hrehorego życie przypomina.
No! już gotowo, już braterskie ręce
W żółtym piaseczku pościel mu posłały.
Z bronią i w grubej kozackiej sukience,
Z piersią przebitą od tatarskiej strzały,
Beż żadnej trumny, legł syn gajowego;
Piasek stepowy przysypał mu łono,
I mały kurhan na piersiach wzniesiono,
I ksiądz go wodą pokropił święconą,
I zapłakali bracia nad kolegą.
Każdy odchodzi i znak krzyża czyni, —
Hrehory jeden pozostał w pustyni.
Nieszczęsny! marzył o innej mogile,
Że wiek wiekowi jego imię poda;
Ale potomność szepce tylko tyle:
Chrobry był żołnierz! a szkoda go, szkoda!
Miał serce młode, prawicę wytrwałą,
Znał bojowania rozliczne sposoby,
Jednego tylko Niebo mu nie dało:
Żelaznej duszy na godzinę próby!
W jego mogile straszne sny być muszą,
Straszny wąż z jego wylęga się kości,
I straszny wyrzut chwilowej słabości
Pastwi się kędyś nad nieszczęsną duszą.
Bolesny robak snadź mu serce toczy,
Gdy przyśni w grobie, co było przed laty,
Nocleg Hetmański gdy stanie przed oczy,
Postać Derszniaka i miłość Beaty.
Z taką potężną nad sobą opieką,
Z taką miłością i poradą zdrową,
Wszedłszy bohater na świetność dziejową,
Wsławiłby imię w potomność daleką.
Dzisiaj, gdy wieko grobowe odsłonim,
Przykre się widmo zarazem odsłania;