Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lekka tu ziemia, dobrze kopać po niej,
Na pierś mołojca nieciężko zaważy! —
— Ba — rzecze drugi, nad pracą schylony —
Na wszystko bacznie uważać potrzeba:
On kędyś z polskiej przywędrował strony,
Ciężka mu będzie ukraińska gleba.
Mówcie co chcecie, a umrzeć ochoczej,
Gdy swojej ziemi nasypią na oczy.
— Nie zawsze, widzisz — pierwszy mu odpowie —
Rodzona ziemia i przyjmie człowieka.
Ten, co od miecza folgując swej głowie,
Z koronnych hufców aż do nas ucieka,
Między swoimi na broił coś pono
Przed Panem Bogiem i ziemią rodzoną.
Hrehory, słyszę, rej Lachom prowadził,
Miał zachowanie w swojem wojsku całem;
Lecz towarzyszów zaprzedał, czy zdradził,
I przystał do nas.
— I ja coś słyszałem.
Bóg raczy wiedzieć, ale łacno wierzę,
Że mógł coś w życiu popełnić ladaco.
Bywało w nocy to sen go nie bierze,
Choćby się zmęczył Bóg wie jaką pracą;
Jak potępieniec całe noce wzdycha,
Wejdzie na kurhan i ku Polsce patrzy,
I nieraz płakał, na ziemię upadłszy,
I coś do siebie wyszeptywał z cicha.
Mało z kim gadał, prócz chyba sam z sobą;
Bywał najpierwszy, gdy się bitwa pocznie;
A szukał śmierci zdaje się widocznie,
Jakąś tajemną dręczony żałobą.
— Spokój dla duszy! — rzecze Kozak drugi —
I dobrze zrobił, że do Siczy przystał;
Bo i nam oddał niemałe usługi,
I kraj rodzony coś z niego skorzystał.
Z piersi uczynił więcej jedną cegłą
Do muru, który wznosimy u granic: