Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Toż to rzewnie ścisnęły się ręce!
Zapłakali monarcha i książę;
Za nic godła królewskie, książęce,
Jedno rzewne uczucie ich wiąże.

Przed upływem miesiąca nie dalej
Ich łączyły braterskie ogniwa;
Na książęcia z zazdrością patrzali,
Dusza króla tak była szczęśliwa!
 
Zygmunt widział w królewskim zaszczycie,
I już wolną od wrzasków potwarzy,
Cud-niewiastę, o której wciąż marzy,
Ubóstwioną, kochaną nad życie.
Już przed ludźmi pieszczona jej ręka
Szyję króla oplotła, jak męża;
Przed Barbarą sejm polski uklęka,
Święta miłość już wrogów zwycięża,
W gwarnej szlachcie, w senatu obradzie,
W cześć Barbary podają się wnioski.
Wielki prymas koronny, Dzierzgowski,
Na jej głowę koronę już kładzie.
Lube szczęście, jak motyl skrzydlaty,
Przed oczyma Zygmunta migoce...
I znów, królu, twe życie sieroce!
Ponad trumną obliczaj twe straty.
Lubych oczu już zgasły zapały,
Już tam goszczą robacy zuchwali;
Słodkie usta, co k'tobie się śmiały,
Których jeszcze całunek cię pali,
Słowa kocham już więcej nie rzeką;
Już twe szczęście daleko, daleko!
Nie przytulisz do piersi tej głowy,
Co jedynie o tobie marzyła;
Twoja luba z mogiły surowej
Pożegnanie ostatnie przysyła.

Wnet zrozumiał Radziwiłł żal króla,
Przypomnienie bolesne, jak ostrze,