Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jego serce przeszywa, rozczula,
I zapłakał Mikołaj po siostrze.
— Strata — jąknął król Zygmunt — och, strata,
I mnie książę, i ciebie tak boli!
Łza małżonka i szczera łza brata
Niech przynajmniej się w jedno zespoli!
I odeszli obadwaj w głąb sali,
Zasmuceni w jednakiej żałobie;
Długo, długo wzdychali, szeptali,
Król coś mówił o zmarłej, o sobie...
I nieprędki już byłby przestanek,
Lecz kniaź znudził królewskie rozpacze:
Bo inaczej mąż wierny, kochanek,
A inaczej no siostrze brat płacze.
— Królu — rzecze — miłościw nasz panie!
Dajmy folgę boleści, płaczowi;
Wszak umarły z mogiły nie wstanie,
Boleść sama się w sercu odnowi.
Wszakże, królu, Opatrzność niebieska
Po zmartwieniach nam ulgę przysyła.
Wiem, że Wasza Dostojność Królewska
Dźwięk muzyki dawniej lubiła:
Dworskie Włochy, królewskie śprewaki
Wespół z dworem przybyły w te strony;
Niechże dadzą swej sztuki oznaki,
Niech pocieszą duch króla strapiony.
— Dobrze mówisz, mój książę! — król rzecze
Niech muzyka zagrzmi wspaniale;
Ona serce ucisza człowiecze,
Jak Aryon uciszał wód fale.
Niech tu przyjdą nadworni lutniści,
Ich głos miły był niegdyś Barbarze...
Gędźba może w uroczym rozgwarze,
Naszą duszę od zwątpień oczyści!
Wiem, że ona tęsknotę odgania,
Mam nielada lutnistów na dworze,
Kędy jadę za sobą ich wożę;