Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Przodkujcie miły gościu!” „Idźcie miłość wasza!”
Aż po długich ukłonach, wzajemnej podzięce,
Weszli obaj do izby, wziąwszy się za ręce.
W izbie ni zbyt ubogo, ni nazbyt bogato:
Na środku stół okryty turecką makatą,
Przy nim dębowe ławy z kraciastą poręczą,
A srebrzyste lichtarze ze świecą jarzęczą.
Komin, gdzie górą z trzaskiem sosnowe polana,
Sieje blask po komnacie, aż miga się ściana;
Jest się od czego migać — bo w iskrach się pali
Bohaterski rynsztunek ze srebra i stali.
Niedarmo Chełmski bijał Turki i Wołoszę,
Ma płatnerskiej roboty wszystkiego po trosze:
Owdzie wisi hełm z kratą i ze strusią kitą,
Tu widzisz karacenę od kuli przebitą,
Owdzie krótki proporczyk, owdzie spisa długa,
Pancerz o karpiej łusce, druciana kolczuga,
Kołczan, szeroki topór i szabla wytworna —
Słowem, wszelka zaczepna, wszelka broń odporna.
A wszystko polerowne, zostrzone, jak nowe:
Choć dziś, panie hetmanie, daj hasło bojowe!
Zbroja pana Chełmskiego nie zawiedzie części.
Z jej blaskiem metalicznym gdy słońce się pieści,
Lub gdy ogniem wieczornym zabłyśnie komnata,
Rzekłbyś, że sto błyskawic na powietrzu lata.

VIII.
Przy wieczerzy gospodarz wciąż gwarzy i gwarzy:

Wykłada Pismo święte, sejmiki kojarzy,
Rzuca jakieś pytania i sam je tłomaczy.
Zaręba czy pojmuje? Bóg to wiedzieć raczy!
Zdaje się, że młodzieniec ku słuchaniu pilny;
Lecz mu lata po uściech uśmiech krotochwilny,
A kradzionem spojrzeniem ustawicznie goni
Tam, gdzie główka dziewczęcia, oparta na dłoni,
Drzemie albo coś duma. — Czy wiesz co, niebożę?
Gdyby odkraść tę dumkę — ciekawybyś może