Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oho! starego wróbla nie złowić na plewie,
Niby to nie rozumie, niby to nic nie wie,
Lecz z uśmiechem już poszedł po rozum do głowy:
Bierze statut Herburta i kodeks sejmowy,
I Biblię łacińską, i Pawłowe listy,
I gościa poprowadził pod klon rozłożysty.
Tam na dębowej ławce, przy puharze wina,
I doczesne, i wieczne sprawy rozpoczyna,
A trunek i wyrazy tak powoli sączy,
Że do skończenia świata gawędy nie skończy.
Już i zorze błysnęły — młodzieniec w rozpaczy
Patrzy na dom, czy w oknach lubej nie zobaczy?
Próżno rwiesz się, młodzieńcze, i strzelasz oczyma,
Zorzy twego żywota jak niema, tak niema!
 

VII.
Wyszła nakoniec dziewa i skromnie się kłania,

Z uśmiechem rycerskiego słucha powitania,
I zaprasza do izby i gościa, i stryja,
Bo już na półzegarzu dziewiąta wybija,
I wieczerza gotowa — lecz cóż mu wieczerza?
Młodzieniec się prostuje, czuprynę najeża,
A świadom jak podbijać młodociane łona,
Potoczystym a gładkim stylem Cycerona
Zaleca swoje służby i powolne chęci,
I kłania się rycersko, i wąsiki kręci.
O! w chorągwi hetmańskiej, gdzie Zaręba służy,
Nikt nad niego junaczej oczu nie przymruży,
Nikt się wdzięczniej nie skłoni — nie podskoczy śmielej,
Nikt sowitszemi słowy do serca nie strzeli;
A kiedy ku dziewczęciu niby nieumyślnie
Oko z pod ciemnej rzęsy promieniem wytryśnie.
Na gładkich licach dziewy taki wzrok junaczy
Wywoła pewnie kraskę — on wie, co to znaczy.
Wedle polskiej dworności grzecznego nałogu,
Pan Zaręba i Chełmski kłaniają się w progu,
I wciąż jeden drugiego k'pierwszeństwu zaprasza.