Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Albo koło się złamie, lub koń zaniemoże,
Albo go niemoc opęta.
Mnie pan hrabia tutajszy trzyma za zapłatą,
Bym stał jak wiecha przydrożna,
I ostrzegał podróżnych i zima, i lato:
Że tędy jechać nie można.
Bywało — zorzą drogę — to jedzie kto nie wie,
I klęskę sobie napyta;
W przeszłym roku, żebraka, ot tu przy tem drzewie,
Roztrzaskał piorun i kwita.
Czy mało? co rok prawie coś się komuś stanie,
Kto w to zabłądzi bezdroże.
 

PODRÓŻNY.
Cóż to jest? czary jakieś?

 

ŻEBRAK.
Nie czary, mój panie,

Lecz pomsta musi być Boża.
 

PODRÓŻNY.
Za co?

 

ŻEBRAK.
Ha! długo gadać, koń trendzlami dzwoni

Na długie gawędy nasze.
Wiesz pan co? przebrnij rzekę i na tamtej błoni
Puść swego konia na paszę.
Tam już grunt nie zaklęty i dobre pastwisko;
Widzisz tę kłodę dębową?
Siądźmy, ja ci opowiem, skąd to uroczysko
Zaklętem i Pomstą zową.

II.
Tandem więc, jak mówiłem i ja widzisz ślady,

Tu był zaścianek Podkowa,
Tu żyły moje dziady i moje pradziady,
Poczciwa szlachta czynszowa.
A tam dalej za lasem stał dwór murowany,
Z zamkiem, wałami i fosą;