Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu jeńcowie tatarscy budowali ściany,
Jak dawne powieści niosą.
Pan dzisiajszy zmurował pałac znakomity,
Ślad zamku zarosły chwasty,
Ale jeszcze jest brama, a na niej wyryty
Rok tysiąc sześćset szesnasty.
Jeszcze pamiętam zamek i pana starostę,
Kiedy to jedzie na sejmy,
Przysyła tu hajduka i szlachcice proste
Sprasza na obiad uprzejmy.
Było w naszym zaścianku domów ze dwanaście,
Płacących czynsze za ziemię;
Dziedzic jak grunt wydzielił ojcu protoplaście,
Z wiekiem... rozrosło się plemię.
A czynsz, mospanie, lekki, opłacać aż miło,
Lub służyć w bandzie ochoczej;
Najczęściej się do zamku rycersko służyło —
Koń i pachołek z pół-włoczy.
Ale co to za służba? to i znaleźć rzadko!
Wojna, czy sprawa domowa,
Każą jednemu jechać, to całą gromadką
Wali zaścianek Podkowa.
Dziedzic bywało krzyknie: Pomóżcie mi, chłopcy! —
My lecim z ciałem i duszą,
Czy gdzie karczmę zapalić, czy rozrzucić kopcy,
Wszyscy z zaścianku wyruszą.
Czasem się aż starszyzna rozgniewała nasza,
Kiedy w sianokos lub żniwa
Jaśnie wielmożny dziedzic na sejmik zaprasza
Lub na obławę przyzywa.
Któż pogardzi sejmikiem albo polowaniem?
Więc krzyczy młodzież wesoła:
Murem, mospanie! murem naszych piersi staniem,
Gdzie pan starosta powoła! —
Mój ojciec (wieczny pokój!) czasem podziwaczy:
Ej! młodzi! żnijcie i koście! —